Gdy lekarze odkryli guza, miał on ponad 8 centymetrów. Był wielkości pięści dorosłego człowieka.
Rodzice 20-miesięcznego Filipka Bulandy usłyszeli od chirurgów, że operacja to tylko sposób na przedłużenie chłopcu życia. Życia, którego nie da się uratować. To były słowa, które rozdarły serca i odebrały nadzieję. Z taką diagnozą nie sposób się jednak pogodzić, dlatego rodzice chłopczyka szukają ratunku w najlepszych europejskich klinikach. Wierzą, że znajdą lekarza, który ocali życie ich synka.
Maleńki Filipek przeszedł w ciągu ostatnich trzech tygodni trzy operacje. Niestety – żadna nie mogła uratować mu życia. Przygotowały go jedynie do najcięższej walki, jaką będzie musiał stoczyć. Walki ze złośliwym guzem mózgu – wyściółczakiem anaplastycznym. Potwór w jego maleńkiej główce miał ponad 8 centymetrów. Był wielkości pięści dorosłego człowieka.
Mądry, nad wyraz rozwinięty. Choć jeszcze nie mówi, to potrafi dogadać się z każdym. Tak o Filipku mówią rodzice. Mały „Kierownik”, którego wszędzie było pełno. Który śpiewał, tańczył i ciągle był w ruchu. Pani Karolina Bulanda dokładnie pamięta moment, w którym pierwszy raz pomyślała, że dzieje się coś złego. Był 14 stycznia, a oni całą rodziną poszli na plac zabaw. Filipek był bardzo nerwowy. Wszystko wyprowadzało go z równowagi. Nie sposób było go uspokoić. Nawet po powrocie do domu był bardzo zdenerwowany.
– Nie zadziałała nawet jego ukochana piosenka, którą nuciłam mu do uszka. Nie chciał się przytulić do ulubionej poduszki. Cały czas tarł i drapał główkę. Zaczął nawet wymiotować – opowiada pani Karolina.
Choroba odebrała mu siły
Następne dni nie przyniosły poprawy. Filipek był senny, szybko się męczył, nie chciał się bawić. Przestał jeść, chodził z coraz większym trudem. Na to, jak bardzo się zmienił, zwróciła też uwagę pediatra, u której rodzice Filipka szukali pomocy. Zauważyła, że zazwyczaj dziarski chłopiec, który od wejścia do przychodni głośno manifestuje swój sprzeciw wobec wszelkich badań i lekarzy, jest tym razem apatyczny i osowiały. I nawet nie ma siły na bunt. Lekarka wystawiła skierowanie do szpitala. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kryzys nastąpił 29 stycznia. Rankiem Filipek nie chciał wstać z łóżeczka. Nie jadł i nie pił.
– Natychmiast wezwałam męża z pracy, bo wiedziałam, że jest bardzo, bardzo źle. Obawiałam się, że to może być zapalenie opon mózgowych, które wtedy wydawało mi się największym koszmarem, jaki może nas spotkać. Mój braciszek miał 9 miesięcy, gdy zmarł właśnie na zapalenie opon… Byłam przerażona… – opowiada ze łzami w oczach mama Filipka.
Pojechali do szpitala. Jednego, potem drugiego. Filipek dostał kroplówki, które go trochę wzmocniły. Dzień później nabrał na tyle sił, że wstał z łóżeczka i zaczął chodzić. Ale i tu nadzieje na poprawę szybko się rozwiały.
– Synkowi drżały nóżki. Nie panował nad nimi. Chłopiec, który biegał i tańczył wyglądał, jakby zaczynał się uczyć chodzić. Wezwaliśmy lekarkę, która stwierdziła, że nie widzi w tym nic dziwnego. Ale nie odpuściliśmy. Znaliśmy swojego synka i wiedzieliśmy, że dzieje się coś złego – opowiadają rodzice.
Życie zawisło na włosku
Dzięki ich determinacji Filipek dzień później przeszedł tomograf.
– Po badaniu lekarze z dziwnymi minami poprosili męża do gabinetu. Gdy wyszedł, zapytał pielęgniarki, czy mogłyby dać mi coś na uspokojenie. To on przekazał mi, że Filipek ma guza mózgu. Że jego życie wisi na włosku… – rozpacza mama Filipka.
Potem był rezonans, który zszokował wszystkich. Guz w główce 20-miesięcznego chłopczyka miał ponad 8 centymetrów. Był wielkości pięści dorosłego człowieka. Filipek natychmiast trafił na stół operacyjny. Lekarze wszczepili mu zastawkę, która miała odprowadzić z główki nadmiar płynu, który się tam zbierał. O usunięciu samego guza i leczeniu w Lublinie nie mogło być mowy. Po tygodniu i intensywnych staraniach rodziców chłopczyk został przewieziony do Warszawy.
– Tam też okazało się, że możliwości lekarzy są bardzo ograniczone. W przelocie dowiedzieliśmy się, że za dwa dni synek ma mieć operację usunięcia guza. Gdy zapytaliśmy, jak trudny będzie to zabieg, lekarz zatrzymał się i powiedział, że Filipek może jej nie przeżyć. Dodał, że powinniśmy się cieszyć tym, co mamy, bo operacja to tylko sposób na przedłużenie życia… To były słowa, które rozdarły nasze serca i odebrały nam wszelką nadzieję – płacze mama Filipka.
Operacja była horrorem
Pięciogodzinna operacja była horrorem. Rodzice wyczekiwali na wyjście lekarzy z sali, ale ich słowa po zabiegu nie przyniosły pociechy.
– Chirurg powiedział, że mamy się przygotować na najgorsze, że decydująca będzie najbliższa noc i że dopiero, gdy Filipek się obudzi, będziemy wiedzieć, w jakim jest stanie po tak trudnej neurochirurgicznej interwencji. Ale dodał, że udało mu się wyciąć „sporo” guza. I to nam pozwoliło uwierzyć, że może wyjdziemy na prostą. Że gdy synek przetrwa najtrudniejszy czas po operacji, to będziemy mieć szansę na pokonanie raka…
Wejście na salę na OIOM-ie, na którą Filipek trafił po operacji było koszmarem. Maleńkie bezwładne ciałko ginęło pod masą sprzętu, który utrzymywał go przy życiu. Rączki i nóżki przywiązane do łóżeczka.. Poczucie bezsilności i łzy, które nie chciały przestać płynąć. I wieczór, kiedy rodzice musieli wyjść i zostawić Filipka samego. W nocy dowiedzieli się, że synek się wybudził i sam oddycha. Pierwszy kamień spał im z serca, ale i tak noc po operacji ciągnęła się w nieskończoność.
– Rano chcieliśmy być jak najszybciej z synkiem, ale okazało się, że na salę na OIOM-ie możemy wejść dopiero po 12.30. Więc tuż przed tą godziną byliśmy pod drzwiami oddziału. Tymczasem, mimo że dzwoniliśmy, to nikt nam nie powiedział, że z samego rana nasz synek został przeniesiony na oddział pooperacyjny i leży tam sam… Przestraszony, cierpiący… Do teraz nie mogę sobie wybaczyć, że nie było mnie przy nim… – płacze pani Karolina.
Guz wciąż jest w główce
Nie było jednak czasu na tulenie i nadrobienie straconych godzin. Przyszły wyniki histopatologii – wyściółczak anaplastyczny. Ruszyła lawina złych wiadomości. Padały słowa, które kaleczyły najmocniej. O tym, że jeśli Filipek dożyje piątego roku życia to będzie cud. Że trzeba mu tylko ulżyć w cierpieniu. – Lekarze mówili o nim jak o staruszku, który umiera, a nie o dziecku, o które trzeba walczyć ze wszystkich sił – denerwuje się tato Filipka, Damian Bulanda.
Dodatkowo okazało się, że lekarze zdołali wyciąć jedynie 3 z ponad 8 centymetrów guza. Więc w maleńkiej główce Filipka wciąż tkwi potężny guz, który jest niczym tykająca bomba. W Polsce lekarze nie chcą operować chłopczyka. Teraz Filipek zaczął chemioterapię, ale to za mało, żeby wygrać z tak złośliwym rakiem. To właśnie dlatego rodzice szukają pomocy u najlepszych specjalistów w Europie.
POMÓŻ FILIPKOWI
Jeśli chcesz pomóc Filipkowi, to pamiętaj, że liczy się każda złotówka. Filip jest podopiecznym Fundacji „ZOBACZ MNIE”. Wpłaty na jego rzecz prosimy kierować na konto:
Fundacja ZOBACZ MNIE
ul. Ofiar Oświęcimskich 14/11
50-069 Wrocław
SANTANDER BANK POLSKA SA
28 1090 23 98 0000 0001 4358 4104
*Artykuł partnera
Komentarze